sobota, 18 października 2014

Klucz. Idący ulicą starzec w dłoni trzymał coś niewielkiego, coś tak małego, że trudno zauważyć by miał cokolwiek. Upadł, tak że to, co trzymał w dłoni upuścił.
Wstał i szybkim krokiem podniósł, znów niewidocznie skrył tym razem w ustach. Musiał przytrzymać to w dolnej części żuchwy, do czasu aż minie okolice- był uważny.
Minęła godzina. Wokół panowała cisza, wieczór był chłodny, szum liści, wiatr i mrok nie sprawiały by staruszek miał odstąpić od tego, co zamierzał zrobić. Wszystko było pewne, każdy krok czyniony był z jasno wymierzoną precyzją chirurga, który za chwile ma pociąć świnie, zjadła bowiem z nieuwagi upuszczoną przez młodą damę biżuterie, która warta była, co najmniej tyle, co tuzin świń, krowa i dwa koguty. Nagle zaczął biec, choć było to nadto niespodziewane - widok chwiejącego się staruszka, który usiłuje przyspieszyć kroku. Co dziwniejsze, robi to mimo truchlejącego ciała, jest w stanie wykrzesać z siebie tyle energii, co małe dziecko w pogoni za ostatnią chwilą zabawy.

Schował się, skrył za drzewem, wszedł do środka. Był przepełniony pewnością, że ktoś go obserwuje, ktoś obserwuje jego świat, jego struchlałą posturę. W tej całości jedynie przypominał starca, czy On naprawdę nim jest?. Przesiedział tak pół nocy, dopóki nie miał pewności, że to co go obserwuje, coś co zna każdy jego krok, nie oddali się. Słyszał szmery, dygające na drzewach liście i narastające poczucie, że ktoś go obserwuje. Promienie słońca wpadające raz po raz do wnętrza drzewa obudziły go. Wychylił lekko głowę i tylko wyszedł nieco się wycierając - jak mała psina wychodząca z kąpieli, nie był psiną - lecz był tylko nieco inny od całej tej reszty ludzi. Nagle poczuł, że coś dziwnego dzieje się z jego dłonią - nie był to ból. Z początku sądził, że to rana. Wertując kartami przeszłości wiedział, że choćby lekkie ukłucie szpilki wprawia w ból. Wiedział, że jego układ nerwowy funkcjonuje właściwie, choć nigdy nie bywał u lekarza specjalisty; sam się za takiego uważał.
Spojrzał jeszcze raz i domyślił się, że to co widzi, to wynik trzymania tego niewielkiego przedmiotu. Nagle jego dłoń zaczęła świecić. Spoglądając na nią zauważył -jakby patrzył przez dziurkę od klucza - inny świat. Był przerażony. Zaczął trzeć dłonią o dłoń. Sądził, że to tylko mu się śni, bądź postradał zmysły?, może zjadł nieświeży posiłek. Patrząc przez dziurkę od klucza, świat zaczął nagle niknąć z każdą chwilą pocierania. Zupełnie jakby włożony klucz zamknął drogę, przez którą wpadało światło do środka własnego świata. Po chwili wszystko wróciło do normy. Od teraz już nic nie było takie samo, jak wcześniej. Co jest prawdą, a co tylko iluzją w jego życiu? Kim jest On sam?. Tym bardziej dlaczego ciągle czuje się obserwowany, jak by ktoś miał wgląd w to wszystko, co mu się wydarza. Gdyby tak było, czy ten ktoś miałby mu sprzyjać czy wręcz przeciwnie pozbawiać nadziei?.
Od tej chwili wszystko, co widział, co usłyszał, każdemu poczuciu nie do końca dawał wiary.
Z każdą chwilą czuł, że to wszystko może być tylko próbą - nawet na to pytanie nie znajdywał odpowiedzi. Domysły i zamknięcie we własnych myślach… Czyżby mogły mu dać jakąkolwiek odpowiedź?. Wszystko, co mu się przytrafiało w tym świecie było nadto prawdziwe.

Ból był bólem, strach strachem, a to co miał czasami na głowie, był to tylko łupież - jego własny, tak jak wszystko wokół. Od teraz zaczął dziwnie i podejrzliwie patrzeć na ludzi, tak że gdy ujrzał...
Szła pewnego dnia ulicą mała dziewczynka. W dłoni trzymała cukierek i krzyczała, że zniknął jej nagle w ustach, a powinien nadal w nich być!. Pomyślał: "To musi być znak. Przecież cukierki od tak nie znikają". Pobiegł trzy przecznice dalej, wspiął się na drzewo i z wysokości siedmiu metrów czekał, aż dziewczynka przejdzie, aby ją zobaczyć. Promienie słońca powoli, lecz skrupulatnie - centymetr po centymetrze zaczęły barwić jego skórę. Wisząc, nie w myśl mu było by czynić to, co słyszał z opowieści - w tamtym czasie dalekie ludziom było przypiekanie sobie ciał promieniami - a może to On sam był na tyle staroświecki?.
Dziewczynki jak nie było, tak nie ma. Zszedł więc i w pobliżu alejki numer 12 zauważył leżącą plastikową rurkę do której przyklejony był owad.
Podniósł rurkę, schował do foliowego woreczka w swojej lewej kieszeni. Trzymał w niej niewielki przedmiot, który zrobił mu z ręki niby latarnię, dziurkę na klucz, przez który widział niestworzone rzeczy. Stał wpatrzony przez chwile w to wszystko, co go otacza mając nadzieję, że widok idącej przed chwilą dziewczynki nie był wytworem jego podświadomości. Zaczynał wątpić, czy to wszystko mu się tylko wydaje, czy jest to skrywana pod pozorami tajemnica innej rzeczywistości?, którą jak szaleniec musi odgadnąć?. Musiał to wszystko jeszcze raz przemyśleć. Poszedł więc do swej komórki - nieco zwichrowanego od zeszłorocznej wichury domu - by tam odpocząć. Wyjął z kieszeni ten sam przedmiot od którego zrodziła się w jego umyśle wątpliwość – „O co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi”? - skrył go w najbardziej tajemniczym miejscu domu. Rok temu bowiem wichura sprawiła, iż wykopał czternastokilometrowy dół w piwnicy, by tam skryć się na wypadek gdyby możliwe było zagrożenie życia. W schowku ukrył tajemniczy przedmiot, a z nim to, co pozostało mu po idącej przez park dziewczynce - woń malin, unosił się wokół. Dłonie mu się kleiły, po czym poszedł je zmyć, wcześniej nie mogąc się oprzeć słodkości malin, bynajmniej smaku, a w cale nie lubił cukru. Zapadła noc. Godzina 6:40. Promienie wpadające przez okno zaczęły malować kształty na jego ścianie, później na twarzy, aż dotarły do oczu. Nie mogąc, a raczej nie mając ochoty wstać, zasłonił okno, po czym nagle promienie zaczęły wędrować tak, że znów skierowały swój wzrok ku niemu. Szybko rozsunął materiał, głowę wychylając przez okno. Wyszedł z domu. Zrobił kilka metrów, po czym lecący ptak zostawił mu na głowie nieprzyjemną woń."Tak, to dobry początek na rozpoczęcie tego zakichanego dnia" - rzekł. Rozmazał je po głowie, mając pewność, że to nie przypadek, choć zapach odchodów ptaka - jak się okazało - już wcale nie należał do przypadku.
Wrócił do swojej małej komórki. Musiał bowiem zmyć z siebie ten nieprzyjemny zapach. Już wtedy zauważył, że coś kierowało tym wszystkim, co go otacza i tym, co nadaje mu czas i miejsce. Pomyślał: „Dziś sprawdzę swoje ograniczenia, bowiem jeśli wszystko tu ma pewien kształt, który zależny jest od czegoś więcej niż dotąd rozumiana rzeczywistość, to może i on nie do końca jest tylko starcem?.
"Ej, Ty!!!, Tak do Ciebie mówię, do Ciebie który mnie teraz słyszysz. O co Ci chodzi?, powiedz mi to teraz, albo odczep się"! Zaczął nieprzerwanie biec przed siebie. Tak mijały godziny, a staruszek spostrzegł, teraz był pewny, że tu wszystko jest czymś innym, że staruszek nie jest starcem, mimo iż nim jest. Dwuznaczność ta doprowadziła by go do szaleństwa, gdyby nie to, że mógł - mimo tego starczego wieku - wykrzesać z siebie tyle sił, co więcej, nie widzieć śladu zmęczenia. Zostało mu zatem to, by zbadać wszystko, co dotąd budziło jego ciekawość, a czego w żaden sposób na tyle nie pragnął zgłębić. Po raz pierwszy - odkąd sięgał pamięcią - pozbawił się sterczącej, długiej brody, jakby była od zawsze częścią jego ciała, podobnie jak ręka czy nos:"Aaa psik..." – kichnął. "Czyżby to był pierwszy raz?" - pomyślał. Nagle spoglądając w lustro, spostrzegł coś niewiarygodnego, po czym zemdlał. Wstał, spojrzał jeszcze raz i znów zemdlał. Nieprzerwanie mdlał, po czym przestał. Jego twarz zupełnie się zmieniła. - "kim jestem"? – zapytał.
Nie miał żadnej zmarszczki. Głowa była teraz pokryta czarnym jak śmierć włosem. Nagle stał się młodszy, a po staruszku już nic nie zostało, poza niewątpliwie pamięcią, iż nim był.
Siadł zamyślony: -"O co tutaj do cholery chodzi"? Jedynie posłużył się pewnym określeniem, które - jak sądził - było najodpowiedniejsze w tej chwili. Nie czekając ani chwili, zszedł do piwnicy, by jeszcze raz spojrzeć na przedmiot, który musiał być z tym wszystkim jakoś związany.

Wziął go do swej prawej ręki i przesunął po ziemi. W tym samym momencie zauważył, iż linia zrobiona przez ten dziwny przedmiot zaczyna świecić, tak jakby się coś za nią kryło, co wcześniej dostrzegł na swojej dłoni. Zakreślając figurę, nagle znów zaczął widzieć - jakby przez dziurkę od klucza - pewną nieznajomą, tajemniczą przestrzeń. Przerażenie ustąpiło na rzecz ciekawości. Wiedział też, że musi to zrobić, zaryzykować -zemdlał."Gdzie jestem"? - to słowo nie schodziło z jego ust. Przedmiot zniknął, wokół niego było pełno zieleni, dźwięków, których wcześniej nie słyszał, wielkich drzew. Panował półmrok, powietrze sprawiało, że osoba nim przepełniona czuła, że żyje - było dostatecznie ciepłe, by skóra mogła nie zmieniać kształtu. Jednocześnie panowała wilgotność, rześkość, która nadawała wszystkiemu pewności, że to nie ułuda, zwłaszcza jemu. Począł iść, dotykać, czuć, wąchać, nadając prawdziwości wszystkiemu. Jego oddech się pogłębił. 

      Twarz, oczy, głowę całą jej zrosiło. Tak było dziś, wczoraj. Pytała dlaczego lecą i lądują tuż nad jej głową?- Nie ze złości, mogła się nie złościć, nie robiła tego. Dlaczego polubiła deszcz? - kap, kap, kap. Chodziła każdego ranka brzegiem morza, pozostawiała ślady stup, kładła się na ziemi, oddychała.
CDN.













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz